„W maju Korzeniowski chce zorganizować maraton w Krakowie.”
Słowa te usłyszałem pewnego dnia od kolegi z pracy. Zaskoczyły, ale dały też do myślenia.
Latem zdjęcie kolegi pojawiło się na okładce tygodnika Poczta Polska, gdy jako pierwszy pokonuje linię mety. Zazdrościłem mu, ale to wtedy też zgadaliśmy się, że i ja, jeszcze w szkole średniej, biegałem w krakowskiej Wiśle i chętnie bym wrócił do biegania.
„Jak chcesz, pobiegniemy razem. Tylko musisz trochę potrenować.”

No. I rozpocząłem treningi. Ale ciii. Nikomu nic nie mówiąc wychodziłem z domu, czy to do marketu, czy do znajomych, by przypadkiem małżonka się nie domyśliła. Bieganie wtedy nie było modne. Na ulicach nie spotykało się jeszcze trenujących, no, może za wyjątkiem Błoń. I tu, po wielu latach przerwy, kręciłem swoje pierwsze kilometry. W dżinsach i pikowanej, zimowej kurtce. Rozglądając się wokół, czy ktoś ze znajomych mnie nie rozpozna. Tak przeleciała zima i wiosną, w marcu, pierwsze zawody, na które trzeba było wysłać zgłoszenie listem, a opłatę startową przekazem pocztowym. Tak, to był czas przedinternetowy!
Sprawdziłem się na połówce, więc mogę wystartować w maratonie.
W kilku chłopa udaliśmy się na Mazowiecką, by dać się zapisać i odebrać pakiet startowy: numer, czapeczka, koszulka, a wszystko to w małym pokoiku, gdzie było kilka osób. Na ścianie rzucał się w oczy plakat. Jakaś biegnąca postać, za nią Wawel i napis: „Z historią w tle” i „Fundacja z biegiem Wisły”. Poszło szybko i sprawnie.

- Czyli wyjścia już nie ma. Decyzja zapadła – pomyślałem.

Dzień przed biegiem na targach odbywających się w Hotelu Cracovia nabyłem swój pierwszy, profesjonalny strój maratończyka. Spodenki i koszulka bez rękawów Newline. I tak wyposażony stanąłem następnego dnia na starcie Cracovia Maraton. Nazwanego potem pierwszym.
Wszystko było nowe, nieznane.
Nagle ulice miasta – Grodzka, Bernardyńska – są do biegania. Tak samo Bulwary.
Nagle na tych ulicach pojawiło się setki zawodników.
Nagle w wielu miejscach stoją kibice, miejscowi i turyści, brawami dodając siły.
Czułem się dziwnie wolny, uradowany.

Po drugiej pętli niesamowitym wrażeniem było wbiec na metę w swoim mieście i to na Rynku Głównym, osiągnąć cel, uzyskując 182. miejsce w czasie 3:27, by otrzymać medal i gratulacje.

- Jeśli za rok będzie maraton, to też pobiegnę – oświadczyłem w domu, rozmasowując obolałe stopy po biegu.

I tak rozpoczęła się przygoda z Cracovia Maraton.

Podczas jednego z kolejnych Cracovia Maraton na starcie wyprzedziłem złotego medalistę, chodziarza, Roberta Korzeniowskiego. Jakże ogromnym zaskoczeniem było, gdy gdzieś na 37. kilometrze olimpijczyk przeszedł obok i oddalił się, jakby bez wysiłku, w kierunku mety.

Będąc krakusem, znamiennym dla mnie jest hasło Cracovia Maraton „Z historią w tle”. Przy pierwszych edycjach Stare Miasto, Zwierzyniec, by w kolejnych odsłonach pokonać niemalże wszystkie dzielnice wzdłuż Wisły na wschód od Wawelu. I, moim zdaniem, to element, który biegowo promuje Miasto Kraków.

Nabywałem doświadczenia wraz z kolejnymi edycjami CM. I obserwowałem. Przez 18 lat nigdy, ale to nigdy nie powtórzyła się trasa biegu. Była ona niemal identyczna, ale zawsze gdzieś, coś i już inaczej. Podczas biegu dane było mi poznać wielu świętych ludzi, a z częścią z nich nadal mam kontakt. Kibicowałem, gdy Piotr Gładki, mimo błędów sędziowskich, zdobył pierwszą lokatę, kibicowałem i gratulowałem wytrwałości, gdy spotkałem na trasie maratończyka-rolkarza, idącego i niosącego uszkodzone rolki, podziwiałem pacemakerów za ich pracę, a z „zazdrości” po latach zostałem jednym z nich, przywdziewając krakowską czapkę i snując opowiadania odciągając od mijanych kilometrów. To tu, na trasie w moim rodzinnym mieście uzyskałem życiowy wynik – 3.04, powtórzony jeszcze kilka razy na innych zawodach. Nawet w pandemicznych latach w terminie biegu, z przyjaciółmi, stanąłem na starcie na Rynku Głównym i przebiegłem trasę CM, jak również włączyłem się do rywalizacji w jego wirtualnej, jesiennej odsłonie 8 listopada 2020 roku.

Mimo iż przebiegłem więcej niż setkę maratonów, to jednak ten krakowski jest najważniejszym z nich.
Zawsze stanę na linii startu, dopóki starczy sił, ale liczę, że przez trening tych sił nie ubędzie.

Roman Piątek 

undefined